Forum Absit! - Uchowaj! Strona Główna Absit! - Uchowaj!
Forum dla miłośników sztuki, literatury i filozofii
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

"Religia"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Absit! - Uchowaj! Strona Główna -> Literatura / Własna twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vulpus
Administrator



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:47, 04 Sty 2009    Temat postu: "Religia"

No cóż, ktoś musi zacząć. Opowiadanie to napisałem prawie rok temu i od tego czasu poznało je już kilka osób. A niedawno po raz pierwszy sam je przeczytałem. Wcześniej nie pamiętałem do końca co tam napisałem, gdyż nocna pora służy twórczości, ale pamięci szkodzi. Zamieszczam je tutaj, abyście i Wy mogli je poznać.

Religia

„Wtedy podnieśli się i spojrzeli w dół na świat. I zobaczyli, że muszą go zmienić, bo jest zły. I zmienili go. Zaczęli od ras.
Rozdzielili ubogiego człowieka na dziewięć, a każdego ukształtowali inaczej. I każdy był inny, a było ich dziewięciu.
A później wzięli wszystkie zwierzęta do siebie, a nie było pośród tych zwierząt ni jednego innego. I na Ich słowo jedne skrzydła wypuściły, drugie porosły futrem, trzecie pierzem, jeszcze inne na brzuch upadły i tarzały się po ziemi, a było ich tyle co gwiazd na niebie. I tak rozdzielili zwierzęta i uczynili wśród nich mnogość kształtów i barw.
Później rośliny przemienili, a każdemu stworzeniu inna jako pokarm została dana. A potem powierzchnia świata pękać zaczęła, a woda napłynęła szczeliny. Potem to kształt świata uformowali, a był on niezmierzony i wzrokiem żadne go stworzenie objąć nie mogło, a wszystkie zwierzęta i rasy na nim zamieszkały, jak im przykazano.
I tak Im upłynął dzień pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy i dziewiąty, a wtedy to skończyli pracę i wydali na świat dwóch bogów, aby nad nim mieli pieczę.
I bogowie żyli w zgodzie, a pod ziemią leżały pokłady rud metali. I odkryli je, a wtedy przetopili i zaczęli kuć. A jeden wykuł zbroję mocną, miecz i tarczę, a drugi groty do strzał i włóczni i spinkę do płaszcza. I ta broń ich zwaśniła, bo chcieli panować niepodzielnie i wojna się rozpoczęła, a trwała ona długo. A Oni nie widzieli tego, bo odeszli, by powrócić w chwale.”

Za biurkiem siedział siwowłosy starzec. Właśnie oderwał pióro od pergaminu, popatrzył chwilę, jakby coś sprawdzał, po czym podał zwój stojącemu obok młodzieńcowi, który był jego uczniem. Obaj mieli na sobie identyczne szaty. Młodszy z nich, brunet o rozbieganym spojrzeniu marzyciela zaczął czytać, co chwila marszcząc przy tym czoło.
-Jesteś pewien, że to dobrze brzmi? Trochę się powtarzasz.
-O to chodziło. Dzięki temu będzie trudniej zrozumieć tekst.
-I co w tym dobrego? Nie rozumiem...
-Jak nie pojmą treści, to ktoś im będzie to musiał wyjaśniać. W ten sposób zyskamy większy wpływ.
-Rzeczywiście. To dobry pomysł. Nie pomyślałem o tym.
-Jakoś mnie to nie dziwi.
-To nie była obelga?-zapytał bez drwiny uczeń.
-Nie, Sekatinie, nie była.
Starzec wstał od biurka i podszedł do okna. Popatrzył w ciemne niebo i poczuł dumę. Już niedługo będzie mógł wcielić w życie swój plan. Wprowadzenie nowej religii nie jest takie łatwe. Miną lata, może nawet wieki, zanim cały świat zjednoczy się pod sztandarem wiary w Nich. Ale kiedyś z pewnością to się stanie. A teraz trzeba tylko napisać Księgę i umieścić dowody w odpowiednich zakątkach świata. Czekała ich podróż i starzec dobrze o tym wiedział. I to nie miała być krótka podróż.

-No, dalej chłopcze. Ciągnij, ciągnij. Musimy tam wtaszczyć te narzędzia i ubrania zanim słońce zajdzie, a jesteśmy dopiero w połowie wzgórza.
-Robię co mogę, mistrzu. Może gdybyś mi pomógł swoją magią...
-Nie! Już i tak za dużo jej używałem. Czy ty wiesz ile energii kosztowało mnie postarzenie tych rzeczy?
-Ale mistrzu, proszę.
-Nie gadaj, tylko ciągnij.
I tak Sekatin sam musiał wciągnąć na szczyt góry wóz z narzędziami i namiotami, które miały stanowić dowód, jakoby miało znajdować się tu obozowisko Tego Ludu. Młody uczeń powoli zaczynał wątpić w sensowność swoich czynów. Nie widział już sensu w tym pozornie idealnym przedsięwzięciu. Wielkie bogactwa, sława, miłość tłumów - jeśli to naprawdę miało być nagrodą za ten trud, to się opłaca, ale czy mógł na to liczyć?
-Jeszcze tylko kawałek! No, dalej!-krzyczał mistrz i poganiał biednego ucznia.
-Ale ja naprawdę... już... nie mogę...-ostatkiem sił wydyszał Sekatin i padł na ziemię. Całe szczęście blokady, które nie pozwalały kołu się cofać zadziałały i wóz nie zjechał niżej.
-Wstawaj, leniu!
-Mistrzu, proszę... Daj mi odpocząć
-Ale tylko chwilę.
-Dzięki ci, o mistrzu!
Wymizerniała i wychudła twarz młodzieńca naznaczona była cierpieniem. Widać było, że ostatnio więcej czasu poświęcał swojej pracy niż sobie. Nie spał po nocach, przepisywał Księgę, jadł mało, werbował ludzi, którzy jako nauczyciele wyjdą na ulice miasta i głosić będą Ich nadejście. Z przystojnego niegdyś bruneta pozostał wrak człowieka, ale do tej pory podtrzymywała go przynajmniej wiara, że robi rzecz ważną, a także zapał i ochota do pracy, a teraz i te powoli przemijały. Sekatin wiedział jednak, że nie może porzucić tego, czemu poświęcił tak dużo serca i pracy i musi pomóc doprowadzić plan do końca.
Gdy w końcu wciągnął na szczyt wóz i wyładował z niego rzeczy poczuł pierwszy raz od wielu dni ulgę. Iskierka wiary w to, co robi znów zapłonęła w jego sercu. Zaczął zakopywać narzędzia zgodnie z przykazaniami mistrza, rozrzucał prochy, budował ołtarz, aby go później zburzyć i zasypać, ale wierzył, że powinien to robić. I tak już jeden z dowodów prawdziwości wydarzeń opisanych w Księdze istniał. Świadczył o czymś co się nie zdarzyło. Był kłamstwem, a przecież oni przykazali, aby nie zwodzić swymi słowami i nie plątać prawdy z fikcją.

„-A te oto zasady, które od Nich dostałem, wam, Temu Ludowi, przekazuję, abyście mogli godnie stanąć przed Ich obliczem w Dniu Wesela.
Ręki na brata nie podniesiesz, a bratem niech Ci będzie każdy, choćby nieznany czy wróg.
Jemu także słowa złego nie rzekniesz, nie pozwolisz aby twa mowa zwiodła go z drogi szczęścia i prawomyślności.
Tylko Im będziesz oddawał cześć, a Oni nie mają ciał ni kształtów i nie wstępują w żadne istoty.
Nie będziesz bluźnił przeciw tej ziemi, która cię zrodziła, ani krwi, która płynie w twym ciele.
Jeśli coś nie jest Twoje niech takim już pozostanie, ale gdy masz coś swojego rozdaj to innym, bo nie twój majątek jest dla Nich ważny.
A jeśliby kobieta obca, której nie pojąłeś za żonę z tobą być chciała oddal ją, aby swym ciałem nieczystym twojej myśli nie splugawiła.
Pamiętaj, abyś nigdy złego słowa nie wyrzekł, ni czynu przeciw Nim nie popełnił, bo nie będzie Ci dane się z Nimi radować w dniu wesela.
Fałszywych proroków, zbawicieli i innych oddal od siebie, bo ich podszepty zło mogą w twej myśli zasiać.
Miej dla siebie szacunek, jednak nie patrzaj tylko na siebie, albowiem moc nieczysta łatwo może posiąść twoje ciało, a nie będzie już wtedy dla ciebie nadziei.
A były te słowa spisane na płycie spiżowej, którą dwóch mężów nieść musiało, a od tej pory każdy kto żyw przestrzega przepisów, bo od Nich one pochodzą i tylko one dadzą nam radować się w Dniu Wesela.”
Znowu w tym ciasnym pokoju, gdzie mieściły się tylko biurko, krzesło, łóżko i siennik, którego okno wychodziło na zacienione podwórze, a szczury miały swoje mieszkanie, siedzieli ci sami dwaj mężczyźni – starzec i młodzieniec. I znowu dyskutowali, pisali, siedzieli do późna, bo nocą nikt im nie przeszkadzał. Uczeń i mistrz, to oni się temu poświęcili, oni pragnęli stworzyć religię, chociaż obaj wiedzieli, ze to tylko fikcja. Mieli pełną świadomość, że każde słowo, które wychodzi spod pióra jest fałszywe, nie niesie ze sobą prawdy. A jednak kontynuowali pracę, znosili bezsenne noce, głód, zimno. Wiedzieli, że muszą to skończyć.

I znowu na świeżym powietrzu, tyle że tym razem już nie na górze. Teraz na pustyni, pomiędzy skałami, na ziemi, która od wielu miesięcy nie widziała wody. Przez to spalone słońcem pustkowie idą oni - mistrz i uczeń. Obaj wysocy, tylko jeden lekko przygarbiony, jakby pod ciężarem lat, obaj szczupli, czy może raczej wychudli. Idą, niczym upiory. Zapadnięte policzki, podkrążone oczy, podarte szaty – piętno tych wielu bezsennych nocy. Ile to już czasu minęło odkąd zaczęli pisać? Około sześciu miesięcy. Jakiś miesiąc temu tworzyli pozostałości obozowiska ludu, który żył przed tysiącami lat, a teraz idą, aby ukryć fragmenty Księgi na pustyni, w glinianych dzbanach. Za kilka lat pewnie ktoś je znajdzie, a wtedy pojawi się kolejny dowód na istnienie Religii tysiąclecia temu. To fascynujące, że tylko trochę dowodów jest potrzebnych, aby udowodnić prawdziwość wydarzeń, które nigdy nie istniały.
„To było dawno. Nic więcej nie ma.” „To pisało kilka osób, dlatego są pewne sprzeczności.” „Ktoś to spisał, ale wcześniej to krążyło w formie przekazów ustnych.” „Tego nie można traktować dosłownie.” To tylko niektóre z najpopularniejszych zdań dotyczących prawdziwości ksiąg. W taki właśnie sposób wyjaśnia się wszelkie sprzeczności. Więc dlaczego tylko inni mogą? Może oni rzeczywiście mówią prawdę, ale to nie znaczy, że prawdy nie można zmienić. Prawdą jest to, co ludzie za nią uważają. Nie istnieje coś takiego jak bezstronność. Nikt nie może wydać jakiegokolwiek osądu bez patrzenia przez pryzmat własnych odczuć. To jest niemożliwe. Tylko Oni to potrafią, bo Oni są wszechpotężni i Ich słowo jest jedyną prawdą.

„A wtedy przyszli do niego dwaj młodzieńcy, bo spierali się i szukali sędziego, który by ich sprawiedliwie rozsądził. A było to tak, że jeden hodował gęsi, a drugi był myśliwym. I miał ten myśliwy psa, który zadusił gęś pierwszego. A tamten chciał zadośćuczynienia, więc mu myśliwy zapłacił za gęś, ale tę martwą dał swojemu psu. A hodowca chciał odzyskać jej mięso, aby nakarmić nim swoją rodzinę, bo cierpiał głód.
A gdy opowiedzieli mu swoją historię rzekł do nich:
-Czy warto się kłócić i podnosić krzyk? Czy nie lepiej zabić gęś i zjeść ją razem, a czy ten, który ma więcej nie powinien tej gęsi kupić? A zatem odejdźcie i żyjcie w zgodzie, a swój majątek oddajcie tym, którzy naprawdę go potrzebują.”

-Powtórzę wam jeszcze raz. Nie wdawajcie się w dyskusje na temat waszej wiary! Jeśli przyjmujecie wiarę, to w całości, a nie wybiórczo, bo nie o to chodzi, aby była to wiara idealna dla was, ale zgodna z Ich prawami. Rozumiecie?-Sekatin tłumaczył grupce mężczyzn ubranych podobnie jak on. Mówił o zasadach wiary, pokazywał ewentualne błędy w rozumieniu wiary, dawał odpowiedzi na ewentualne pytania niewiernych.
Tu, w podziemiach miasta, to wszystko wydawało się bardzo proste. Udało im się! Znaleźli ludzi, którzy byli gotowi im uwierzyć i przyjąć nieistniejącą wiarę. Teraz tylko trzeba jeszcze nauczyć ich zasad teoretycznych wiary, aby mogli głosić Ich nadejście i Dzień Wesela wśród ludu.
Tymczasem mistrz Sekatina leżał na swym łożu i umierał. W tym stanie znajdował się już od jakiegoś czasu. Wiedział, że przyczyną osłabienia jest wysyłek, jakiemu poddał swe stare ciało. Tyle nieprzespanych nocy, dni bez kawałka chleba w ustach, zimne noce, męczące wyprawy w góry, na pustynię, nad morze. To go zabiło. Wiedział, że umiera dla sprawy. Teraz cała nadzieja w Sekatinie, jego uczniu. Teraz to on będzie musiał szkolić nowych uczniów, głosić nadejście Dnia Wesela. Najgorsze było to, że Sekatin zaczynał chyba wierzyć w prawdziwość głoszonych przez siebie tez. Zatracał granicę pomiędzy prawdą, a fikcją, między faktami, a kłamstwem, które sam stworzył. Nie można budować życia na kłamstwie, a jednak jemu to się udaje. Na tym słabym podłożu, na zdradliwym gruncie, wzniósł Sekatin wieżę wiary i ona zapadła się w grunt i stworzyła fundament dla innych. A mistrz nie wierzył w to, co pisał. Uczył innych, ale sam nigdy do końca nie uwierzył. Nawet nie zaczął wierzyć. I teraz umierał ze świadomością, że nie wie, co go czeka po śmierci. Wiedział, że Oni nie istnieją i zbawienie nigdy nie nadejdzie. Bał się śmierci.

„A sprawiedliwi po śmierci zaznają spokoju. Będą odpoczywać i czekać na Dzień Wesela, kiedy to Oni zstąpią z niebios. A niewierni będą żałować i wić się po ziemi, a rozpacz ich będzie bólem i cierpieniem fizycznym. I tak aż do Dnia Wesela, kiedy to Oni zstąpią z niebios. A gdy zstąpią, to niewierni zginą na wieczność, a sprawiedliwi będą się z Nimi radować i Im oddawać cześć.”

Przez ciasne korytarze podziemi sunął korowód. Nieśli trumnę z ciałem człowieka, który napisał Księgę. Człowiek ten był mistrzem i nauczycielem obecnego mistrza zakonu – Sekatina. W ciągu niespełna roku powstała religia z tysiącletnią tradycją, która zyskała wielu wyznawców, jako że głosiła równość i zbawienie dla sprawiedliwych i ubogich. Jej założyciel potraktował to jako eksperyment, który może przynieść spore zyski. W końcu te wszystkie jałmużny, ofiary, datki to olbrzymia suma pieniędzy. A jednak pod koniec życia twórca Religii pojął, że to wszystko nie jest ważne. Zauważył, że ostatni rok swojego życia poświęcił kłamstwu. Jednak tylko on to dostrzegł. Sekatin uwierzył. Uwierzył w to, co sam stworzył. Uwierzył w prawdziwość słów Księgi. A teraz zajmował pozycję najwyższego kapłana. Przewodził całemu zakonowi. Gdy wymawiał sobie tylko znane słowa nabożeństwa żałobnego, w jego sercu nie zagościł nawet cień zwątpienia. Ani wtedy, ani nigdy później. Chwile dawnej słabości minęły i nie miały nigdy powrócić.

Na rynku zgromadziło się wielu ludzi. Byli wśród nich i prości chłopi i mieszczanie, gdzieniegdzie pojawiał się nawet rycerz. Wszyscy patrzyli się na środek, gdzie na zbudowanym ze skrzynek podeście stał młody mężczyzna w długiej, brązowej szacie. Mówił coś o Dniu Wesela, o Nich, o potępieniu, chwale, powstaniu świata, a wszyscy wsłuchiwali się w jego słowa. Nagle od strony zamku książęcego napłynął jakiś szum i ludzie zaczęli rozstępować się na boki. Na koniu, w otoczeniu zbrojnych jechał książę Vescillanus. Chłopi padli na ziemię, a mieszczanie i rycerze zgięli się w ukłonach.
Książę podjechał do podestu i zapytał:
-Kim jesteś człowieku i co tu robisz?
-Imię me Sekatin, wielmożny książę. A co ja robię? Głoszę nauki o Nich i o jedynej prawdziwej Religii.
-A czy wiesz, że prawo tego miasta skazuje na śmierć wszystkich, którzy tworzą nowe, fałszywe religie?
-Ależ panie, to nie jest nowa religia. Od tysiącleci jej wyznawcy kryli się w podziemiach i dopiero teraz wyszli na powierzchnię. A poza tym tylko Oni mogą stanowić co jest prawdą, a co fałszem.
-Dopilnujcie, aby ten człowiek dostał się do pałacu, do sali audiencyjnej - zwrócił się książę do swych zbrojnych.

-Więc twierdzisz, że to Oni nas zbawią?
-Tak, wielmożny książę.
-A również, że tylko twoje wierzenia są prawdziwe?
-O nie, książę, bo to nie są tylko moje wierzenia.
-A dużo jeszcze osób je uznaje?
-O, panie, na razie niewiele, bo represje i naciski uszczupliły znacznie liczbę wiernych, ale będzie czcić wielu.
-Nie widzę błędu w twym rozumowaniu, sądzę więc, że możesz nadal głosić swoją religię wśród ludu.
-O, dzięki ci, wielmożny książę!
-A teraz odejdź, bo mam jeszcze wiele obowiązków.
-Dobrze, panie.

Sekatin, Wielki Mistrz Zakonu, stał przed wielkim budynkiem i podziwiał kunszt murarzy. Nie było już znać na jego twarzy cierpienia ni nędzy. Jego ciało okrywały lśniące białe szaty, przetykane złotem i srebrem. Czarne włosy dawnego ucznia sięgały ramion, a rysy twarzy stały się wyraźniejsze i szlachetniejsze. W niczym nie przypominał dawnego Sekatina, który całe noce przepisywał Księgę. Teraz byli inni, którzy się tym zajmowali. Tamte dni odeszły w zapomnienie. Gdyby teraz ktoś przypomniał Mistrzowi dawne dzieje, to pomyślałby on, że jego rozmówca chce go nabrać, bo nic już Sekatin nie pamiętał, a nawet nie chciał pamiętać. Teraz wiara w Nich była najważniejsza, a Księga nie mogła pochodzić od żadnej żywej istoty.
Budynek wznosił się wysoko, ponad wszystkie inne, a jego spiczaste wieże zdawały się sięgać nieba. Bogate zdobienia oplatały rzędy kolumn i gzymsy, a zza wszystkich załamań wyglądały uśmiechnięte twarzyczki posągów dzieci. Tak, dzieci. To one stały się podstawą Religii. Bez nich nic by nie było. To je Oni sobie upodobali. Dzieci stanowiły i zawsze będą stanowić przyszłość świata, bo to one, a nie my będą żyć jutro. To one zbudują jeszcze większe świątynie i to one żywe doczekają Dnia Wesela. Przed nimi całe życie, a przed nami już tylko śmierć.

Wiele osób zebrało się, aby uczcić pobłogosławienie nowej świątyni. Prawie całe miasto wylęgło na ulice, aby posłuchać chociaż dźwięku fanfar, który towarzyszył pochodowi kapłanów. Otoczony swą świtą, z władzą równą książęcej szedł pomiędzy kapłanami Sekatin, Wielki Mistrz Zakonu, Ojciec. Lud oddawał mu pokłon i czcił go niczym boga, tak jakby to od niego wzięła się Religia. I nie mylił się lud, choć nie wiedział, jak bliski jest prawdy. Serce Sekatina jednak wymazało z pamięci wszystkie zdarzenia owego roku, które towarzyszyły powstawaniu Księgi, tworzeniu dowodów i narodzinom Religii. Pamiętał jedynie swego mistrza i wiedział, że wiele mu zawdzięcza, ale nie wiedział co konkretnie.

Już po śmierci pierwszego z Ojców, Religia zaczęła się rozprzestrzeniać. Najpierw skrycie, w tajemnicy przed władzami, wybierano osoby, które zaczną nauczać, a później dopiero wkraczano otwarcie. Powstawało wiele świątyń, wiele szkół, w których nauczano zasad Religii, przepisywano Księgę, tłumaczono ją na różne języki, aby Religia mogła dotrzeć do każdego. I wszyscy wierzyli, że w Dniu Wesela zstąpią Oni i wybawią wszystkich sprawiedliwych, a niewierni zostaną potępieni. Nie o to chodziło dwóm mężczyznom, którzy siedzieli przy biurku i przez prawie rok pisali Księgę. Puścili oni w ruch wielką machinę, której nikt nie jest w stanie zatrzymać. Nikt nie wiedział, że cała Religia jest wymysłem Sekatina i jego mistrza. Wszyscy uwierzyli, że to prawda, a tych dwóch pierwszych czcili, bo to oni im Religię pokazali.

„A z chmur spadły płomienie, spaliły rośliny i miasta, a dym zasnuł cały świat. I zstąpiło z niebios dziewięciu. Każdy w zbroi i i z mieczem, a jeden aby wygubić jedną rasę. A za nimi zeszli Oni, a wszyscy umarli witali Ich i oddali Im pokłon, a niewierni czuli zazdrość widząc Ich triumf. I z rozpaczy umierali, zwijali się w bólu na ziemi, a ciała ich nagie oplotły węże i robactwo wdarło się do ust i oczu. I nie było już odtąd niewiernych.
I tak oto świat został oczyszczony, a wszystko przybrało jasne barwy, jako znak wesela, bo oto Oni zstąpili aby rządzić światem na wieczność.”


Ostatnio zmieniony przez Vulpus dnia Nie 20:47, 04 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pavlo




Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 23:36, 06 Sty 2009    Temat postu:

Nikt nie chce skomentować........... A ja nie mogęSmile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Absit! - Uchowaj! Strona Główna -> Literatura / Własna twórczość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin